piątek, 28 grudnia 2012

Od Amery-Wataha


Biegłam nieustannie nie poddając się. Nie mogli mnie dogonić. Tylko o tym myslałam. Nie miałam siły dalej biec. Tylko myśl o rodzinie dawała mi otuchy i siły by kontunuowac bieg. Co chwile spogladałam do tyłu obserwując moich wrogów. Śnieg pruszył a ja nie wiedziałm gdzie biegne. Niczego nie widziałam. Myslałam tylko o rodzinie. O rodzinie której już nie miałam. Spłyneła mi łza. Bezszelstna pojedyńcza łza. Wreście poczułam krawędź  Nie mogłam dalej biec. Byłam na krawędzi klifu.Spojrzłam w dół. Klif był bardzow ysoki i stromy. Odwróciłam się do moich przeciwników. Otoczyli mnie juz z każdej strony. Uderzałam powietrzem podnoszac śnieg w powietrze. Chciałm się ukryć wśród białego puchu. Uderzałam potem ogniem ale moi przeciwnicy omijali moich ataków. Byłam nerwowa. Prubowałam się cofnąć ale łapa spadła mi w powietrze. Nie mogłam latac. Jeśli uniose sie w powietrze. Nawed nie chce o tym myśleć... po prostu nie chce. Uderzyłam ogniem raz po raz. Wreście zrobiłam mieszanke. Wymiesz lam powietrze i ogień uderzyłam. Wilki padły jak zabite. Jednka nie byłam pewno. Chciałm iść ale skała na której stałam złamała sie. Zaczełma lecieć w dół. Spojrzałam w góre. Wilki uśmiechały sie i odchodziły po kolei. Leciałm w dół. Wreście skała się rozbiła na małe kawałki. Spadłam na śnieg. Omijałam skały. Jednak jednej nie mogłam ominąc zaczepiłam sie o nia spadłam i uderzyłam o drzewo. Zemdlałam. lezłam tam na wpół przykryta śniegiem.

(Dokończy ktoś? Proszę)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz