- Nie!!! – wrzasnąłem i z
obnażonymi kłami wkroczyłem między swojego ojca a Amerę. – Mnie nie oszukasz.
Tej klątwy nie da się zdjąć. -
powiedziałem wściekle. Po raz pierwszy od paru lat byłem tak rozjuszony.
Niebo przykryło się czarnymi chmurami, a wokół mnie zaczęły latać macki
ciemności. Mój głos był wielokrotnie zwiększony, więc brzmiało tak, jakby
mówiło kilka wilków na raz. Płonąłem nie płonąc.
- Nie wybieraj go, by mi
pomóc. – warknąłem nie odwracając się. – On cię oszuka. Teraz zgrywa
niewiniątko, dobrego ojczulka. Ale kiedy już cię dostanie, nigdy się od niego
nie uwolnisz. – Wyprostowałem się i spojrzałem hardo w oczy śmierci. To jedna z
cech wyglądu, które po nim odziedziczyłem; przerażające, puste spojrzenie. –
Nie waż się jej tknąć. Odejdź z tego świata i wróć, gdzie twoje miejsce. –
warknąłem. Nie ruszył się. Fuknąłem, a wokół niego pojawiła się czarna mgła. W
ciele wilka, jest o wiele ode mnie słabszy.
- Wybór należy do niej. –
powiedziała śmierć. Znieruchomiałem. Nie chciałem, by wybrała śmierć. To była
moja klątwa i to ja będę znosił jej brzemię. Już dawno pogodziłem się z tym
wszystkim. Ale nie miałem zamiaru dopuścić, by śmierć wykorzystała kolejne
stworzenie do swoich celów. Nie kiedy ja istnieję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz