Spojrzałem na nią ironicznie.
- Gdybym był zły, już byś nie żyła. – powiedziałem złowieszczo i ruszyłem dalej ignorując waderę. Myślałem, że uczucie, że ktoś mnie od rana śledzi, to było tylko złudzeniem, ale najwyraźniej nie. Cóż. Trudno. Szedłem dalej przed siebie, ale słyszałem jak za mną cały czas szła. Westchnąłem i stanąłem.
- Słuchaj, ja nie żartuję. Nie mam ochoty, ani humoru na przekomarzania się z kimkolwiek, więc to nie jest bezpieczne za mną łazić. – powiedziałem chłodno i wykorzystałem pełną moich swoich przerażających, bezdennych, czarnych oczu. Samica wzdrygnęła się i odwróciła wzrok, ale nie odeszła.
- Jak się nazywasz? Ja jestem Amera. – powiedziała. Westchnąłem ciężko.
- Jak chcesz, możesz nazywać mnie żywą śmiercią. – powiedziałem ironicznie i stałem się niewidzialny. Na razie dość pogaduszek. Czas na spokój.
- Wiesz, że nie zostawię cię w spokoju? – powiedziała lekko złośliwie.
- Taa, chociaż wystarczy mi jedno słowo, byś nikogo już nigdy więcej nie prześladowała… – szepnąłem poważnie i złowieszczo do jej ucha. Wzdrygnęła się, bo byłem teraz duchem, a one nie wydają żadnych odgłosów, kiedy nie chcą.
<Amera?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz